Soczi 2014. Wielka Justyna Kowalczyk. Złoty medal wycisnął jej łzy

2014-02-15 3:30

Zdobyła aż pięć krążków olimpijskich, ale z żadnego Justyna Kowalczyk (31 l.) nie radowała się tak jak ze złota na 10 km klasykiem w Soczi. - Pierwszy raz w życiu cieszę się tak bardzo z wywalczonego medalu, czuję się rozliczona z igrzyskami - przyznaje polska bohaterka.

Justyna od poprzednich igrzysk w Vancouver czekała na wielki triumf w imprezach mistrzowskich najwyższej rangi, poza PŚ i Tour de Ski. Nie udało się w mistrzostwach świata w 2011 i 2013 roku, gdzie najlepszym wynikiem Polki było srebro. Nasza superbiegaczka podchodzi do tego z dystansem. - Trzeba być skutecznym wtedy, kiedy to najważniejsze, po co się będę rozdrabniać - śmieje się Kowalczyk, dodając, że nigdy w życiu nie startowała w trakcie profesjonalnej kariery w tak trudnym biegu jak w czwartek na Krasnej Polanie.

Byłam kupką emocji

- To był najtrudniejszy bieg od czasów juniorskich, kiedy człowiek zdycha już po pierwszym kilometrze - przyznaje Kowalczyk i przez to jeszcze bardziej cieszy ją złoto. Na pewno bardziej niż przed czterema laty w Vancouver.

Zobacz również: SOCZI 2014. Simon Ammann: Kamil Stoch skacze lepiej ode mnie

- Złoty medal w Vancouver przyjęłam trochę inaczej, bo tam była zupełnie inna sytuacja. Tam nie miałam wyjścia, wykonałam zadanie, które miałam zrobić. Tutaj też nie miałam co prawda za dużego wyjścia, ale po tym wszystkim, co się zdarzyło i po tych czterech latach jest naprawdę wielka radość - nie ukrywa. - Przed biegiem od samego rana byłam kupką emocji, to płakałam, to próbowałam wyzwolić w sobie złość, żeby nie buczeć, podśpiewywałam coś. Próbowałam poukładać sobie jakoś tę głowę, w końcu głowa mnie znokautowała i stwierdziłam: niech głowa robi sobie, co chce, płacze, denerwuje się. Ja mam tylko biegać.

Ważne było też dla naszej królowej nart miejsce rozgrywania zawodów. Od dawna Justyna nie ukrywa słabości do Rosji. - W Soczi jest wyjątkowo, moja sympatia do Rosji, choć od dawna duża, jeszcze się zwiększyła - przekonuje. - Dobrze się tu czuję, dobrze mi i z ich bałaganem, i z nostalgią, uczuciowością, dobrocią, uśmiechem. Lubię to i rozumiem. Mam tu wielu fanów i przyjaciół, no i mój trener pochodzi z Rosji. To jest też dla niego ukoronowanie całej jego pracy.

Popłakaliśmy sobie z trenerem

Szkoleniowiec Kowalczyk Aleksander Wierietielny (67 l.) w ostatnich tygodniach przestał się udzielać w mediach, ale ze słów Justyny wynika, że przyjął sukces podopiecznej z wyraźnym wzruszeniem.

- Porozmawialiśmy po biegu, trener biedak jest trochę chory, bierze go coś od kilku dni. Przyniosłam mu antybiotyki, a jak przyszłam, to siedział rozpalony w takiej maseczce na twarzy jak Japończycy - opowiada Kowalczyk. - Popłakaliśmy sobie trochę razem, bo zeszły z nas wszystkie emocje. Ustaliliśmy też, że nie odpuszczamy na tych igrzyskach, że nie ma szans, żeby nie pomóc dziewczynom w sztafecie. Trener ma to samo zdanie co ja. Jestem osobą emocjonalną, ale i wybuchową, mój trener od trzech tygodni bardzo się denerwował, próbował być moją ostoją przez cały czas. I z niego też zeszło napięcie. Bardzo mu jestem wdzięczna.

Kowalczyk twierdzi, że po prostu nie mogła zmarnować niepowtarzalnej szansy na sukces w Soczi na 10 km.

- Poświęciłam mnóstwo czasu, żeby się przygotować do tych igrzysk, miałam tu swój dystans, na którym w ciągu trzech lat przegrałam tylko raz, i to tydzień temu. Takich szans nie można zaprzepaszczać. Nie myśli się wtedy o niczym innym. Od kiedy współpracuję z estońskimi serwismenami, mieliśmy problemy z warunkami takimi jak podczas tego biegu (mocne słońce, mokry śnieg - red.) - przyznaje Justyna. - Człowiek uczy się jednak na błędach, w tym sezonie nauczyliśmy się na Val di Fiemme, zrobiliśmy wszystko, by wybrać jak najlepsze narty. Mamy nowe narty na takie warunki. Oni też szukali odpowiednich smarów. Czyli trzeba było dostać po tyłku, żeby później wyciągnąć z tego wnioski. Ja wolę biegać, kiedy jest zimno, na twardych smarach. Dzisiaj dla niektórych było za ciężko, między innymi dla Marit Bjoergen, której na ostatnim podbiegu szło wyraźnie gorzej niż mnie.

Szkoda, że to nie Szewińska

Justyna nie kończy udziału w imprezie. Nie zamierza odpuszczać i osiąść na laurach po złocie w klasyku. Mimo pojawiających się spekulacji, że po 10 km może dać sobie spokój z dalszą częścią igrzysk, nie ma zamiaru pasować.

Przeczytaj także: Soczi 2014. Skoki narciarskie. Kwalifikacje wygrywa Austriak. Stoch nie skakał

- Na igrzyskach będzie tak samo jak do tej pory. Zostały dwa biegi sztafetowe i występ indywidualny na 30 km - przypomina, rozwiewając wątpliwości. - W sztafetach świetnie mi się zwykle walczyło. Jeśli na 30 km będzie taka pogoda jak na 10, to będziemy długo biegły...

Wieczorem w dniu startu odebrała złoto. Żałowała tylko, że krążka nie wręczała jej siedmiokrotna medalistka olimpijska Irena Szewińska, tak jak cztery lata temu w Vancouver i jak niedawno Kamilowi Stochowi w Soczi. Justynie brakuje do osiągnięcia słynnej lekkoatletki dwóch olimpijskich krążków.

- Faktycznie, mały pikuś - śmieje się biegaczka. - Pani Irena jest wśród moich sportowców wszech czasów, szkoda, że jej dzisiaj nie było przy wręczaniu, dali mi jakiegoś Norwega. Spotkania z panią Ireną są zawsze niesamowite, to najlepszy sportowiec w polskiej historii. Pozostanie nim bez względu na to, czy ktoś ją przebije, czy nie.

Najnowsze