SOCZI 2014. Justyna Kowalczyk nie rozpacza po 6. miejscu w igrzyskach

2014-02-08 14:25

Nie ma medalu, ale nie ma też śladu załamania. Justyna Kowalczyk po zajęciu szóstego miejsca w biegu łączonym 2x7,5 km na igrzyskach w Soczi nie wyglądała wcale na załamaną. Przeciwnie – uśmiechała się i wyraźnie tryskała optymizmem przed kolejnymi startami, w tym kluczową dziesiątką klasykiem w najbliższy czwartek.

- Najważniejsze, co złego stało się w tym biegu, to zahaczenie o nartę Saarinen na zmianie – przyznała Kowalczyk odnosząc się do upadku i utraty kilku sekund w połowie dystansu, gdy biegaczki zmieniają narty do klasyka na deski do stylu łyżwowego. - Ona poszła dużym łukiem, nie przewidziałam tego, straciłam trzy, cztery sekundy. Moja narta znalazła się pod jej nartą, ona wjeżdżała w swój korytarz. Czyja to wina? Niczyja. To jest sport – skwitowała Polka, która na 2x7.5 km ma w dorobku m.in. mistrzostwo świata i brązowy medal olimpijski.

Kowalczyk po problemach w połowie rywalizacji miała już niestety pod górkę – i to dosłownie, po podbiegi łyżwą na trasie w Krasnej Polanie są zabójcze. Sama Justyna mówiła, że cześć łyżwowa jest tu katorżnicza. Przez to grupka z trzema Norweżkami, Szwedką i Finką odjechała naszej biegaczce. Kowalczyk nie zdołała już dogonić tej lokomotywy, którą do mety na pierwszym miejscu doprowadziła niezawodna maszynistka Marit Bjoergen.

- Jeśli idzie grupa takich dziewczyn, a z tyłu jedna, która coś tam chce, to jak w kolarstwie, grupa pojedzie szybciej. Nawet jednak jeżeli bym się utrzymała w grupce, to po tym finiszu, który widziałam, ciężko byłoby walczyć o medal, a oderwać się tym bardziej. Jedna osoba cały czas pracuje, w grupie jest łatwiej, to ktoś odpocznie, to ktoś ruszy, to ktoś na kogoś najedzie. Gdybym nawet je dogoniła, to kosztowałoby mnie bardzo dużo sił. Na takim podbiegu nogi robią się cztery razy grubsze niż normalnie. Bałam się już, że byłaby jakaś kicha, bo dziewczyny z tyłu mogłyby nadjechać.

Kowalczyk po treningach sygnalizowała, że stara się odstawiać środki przeciwbólowe, ale okazało się, że nie może się bez nich obejść. - Jestem na bardzo silnych środkach przeciwbólowych, nawet stoję teraz na tej nodze – powiedziała po sobotnim starcie.

Trener Aleksander Wierietielny wciąż nie wypowiada się w mediach, ale z relacji jej podopiecznej wynika, że był zadowolony z występu. - Krzyczał, że świetnie biegnę, że daję radę – opowiada Justyna. - Ten bieg pokazał, że potrafię walczyć, mimo ostatniego stresującego miesiąca. Było o niebo lepiej niż tydzień temu w Toblach. Poczułam dawkę optymizmu, bo przed biegiem nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Dałam z siebie naprawdę wszystko, bo na górze podbiegu o mało nie zwymiotowałam – podsumowała Kowalczyk.

Marek Żochowski, Soczi

Najnowsze