Soczi 2014: po wspinaczce o mało nie zwymiotowałam - Justyna Kowalczyk po olimpijskim biegu łączonym dla Gwizdek24.pl!

2014-02-09 13:45

Nie stanęła ponownie na podium tej konkurencji tak jak cztery lata temu w Vancouver, nie zdobyła medalu w pierwszym starcie igrzysk w Soczi. Ale Justyna Kowalczyk (31 l.) wcale nie rozpaczała po biegu łączonym 2x7,5 km, w którym była szósta, a który był popisem niezmordowanej Norweżki Marit Bjoergen (34 l.).

 

Kowalczyk trzymała się niewielkiej czołowej grupy biegaczek do połowy dystansu, gdy zmienia się narty ze stylu klasycznego na łyżwowy. Na narciarskim „pit-stopie” doszło jednak do kolizji z Finka Anno-Kaisą Saarinen. Polka upadła i straciła rytm oraz kilka cennych sekund. Potem grupka z trzema Norweżkami, Szwedką i Finką odjechała naszej biegaczce. Kowalczyk nie zdołała już dogonić tej lokomotywy, którą do mety na pierwszym miejscu doprowadziła niezawodna maszynistka Bjoergen. Do zwyciężczyni Polka straciła blisko minutę.
Justyna i jej sztab patrzą na sprawę realistycznie: wielkich szans na medal przy tak mocnej konkurencji tego dnia raczej nie było. Skoro na pudło nie załapała się nawet liderka PŚ Therese Johaug...
- Jak wyglądała walka na trasie?
- Najważniejszy był pech przy zahaczeniu o narty Saarinen. Szła dużym łukiem, a ja tego nie przewidziałam. Przewróciłam się w strefie zmian, straciłam trzy, cztery sekundy. A jak idzie pięcioosobowa grupa takich dziewczyn, a z tyłu biegnie jedna, która coś tam chce, to jest jak w kolarstwie: grupa pojedzie szybciej. No i pojechała. Nie ma co gdybać, co by było, gdybym utrzymała się w grupie. Po tym finiszu, jaki tu widziałam, ciężko byłoby walczyć o medal, a oderwać się tym bardziej.
- Rywalki były piekielnie mocne na podbiegu, próbowała pani je gonić...
- To normalne że grupa pracuje inaczej na zjazdach i na prostych odcinkach. Zanim dojechałyśmy do podbiegu, to było tam trochę zakrętów. W grupie to ktoś odpocznie, to ktoś ruszy, ktoś na kogoś najedzie. Wielkich nadziei na dogonienie nie miałam, straciłabym przy tym za dużo sił. Nie sądzę, żeby medal był w zasięgu.
- To wina Saarinen, że pani się przewróciła?
- Niczyja wina, to jest sport. Jej narta znalazła się pod moją nartą, gdy skręcała w swój korytarz, to się zdarza.
- Jaki był plan taktyczny?
- Na pewno nie miałam planu, by prowadzić ten bieg. Myślałam, że po klasyku przybiegnie na stadion większa grupa. Zaskoczeniem jest też dobre miejsce Saarinen (5. - red.), która od dawna nie pobiegła nic wielkiego, zwłaszcza stylem łyżwowym. Jeśli tak dobrze wypadła tutaj, to w klasyku też będzie mocna.
- Stopa bardzo dzisiaj bolała?
- Nie, bo jestem na silnych lekach przeciwbólowych. Nawet stoję teraz na tej stopie... Środki działają na trzy godziny, już nawet puszczają.
- Czego się pani dowiedziała o swojej formie po tym biegu?
- Te zawody dały kilka odpowiedzi. Trener krzyczał, że jest świetnie, że daję radę. Bieg pokazał, że potrafię walczyć, mimo ostatniego strasznie stresującego miesiąca. Było o niebo lepiej niż tydzień temu w Toblach. To cieszy.
- Na ciężkim podbiegu czuła pani pełną siłę i kontrolę?
- Trudno mówić, by ktokolwiek czuł kontrolę i siłę. Każdy walczył co sił w nogach. A nogi, mimo że zazwyczaj mamy chude, to w naszym odczuciu były pewnie cztery razy grubsze niż normalnie. Podbieg jest długi, ciągnie się. A kto walczy, tego potem wszystko boli. Poziom  był niesamowity. W porównaniu z wieloma innymi biegami łączonymi z przeszłości, zauważyłam, że ruchy zawodniczek nabrały jeszcze większej częstotliwości. Obejrzę sobie finisz, ale szóste miejsce na igrzyskach, to wciąż poza innymi moimi wynikami najlepsze kobiece miejsce w biegach narciarskich. Walczyłam na sto procent i o mało nie zwymiotowałam na szczycie podbiegu. Czyli dałam z siebie wszystko.
- Pierwszy start w igrzyskach wlał w panią dawkę optymizmu?
- Tak, bo nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Kiedy zmieniłam narty i zobaczyłam, że nie jest możliwe, by dogonić rywalki, to przez chwilę myślałam, że może być wielka kicha, bo nadjadą dziewczyny z tyłu i mnie dogonią. Cieszę się, że moja łyżwa na podbiegu była mocna, a to oznacza, że wydolność – kluczowa sprawa w biegu na 10 km klasykiem – jest na właściwym poziomie.
- Piszczele nie bolały?
- Dzisiaj mnie bardziej bolą uda, chyba przeszło w górę... Każdy, kto parał się sportem, w którym trzeba przekładać nogami, kiedyś to czuł.
Marek Żochowski, Soczi

 

Kowalczyk trzymała się niewielkiej czołowej grupy biegaczek do połowy dystansu, gdy zmienia się narty ze stylu klasycznego na łyżwowy. Na narciarskim „pit-stopie” doszło jednak do kolizji z Finka Anno-Kaisą Saarinen. Polka upadła i straciła rytm oraz kilka cennych sekund. Potem grupka z trzema Norweżkami, Szwedką i Finką odjechała naszej biegaczce. Kowalczyk nie zdołała już dogonić tej lokomotywy, którą do mety na pierwszym miejscu doprowadziła niezawodna maszynistka Bjoergen. Do zwyciężczyni Polka straciła blisko minutę.

>>>Otarła się o medal ze złamaną nogą! Nie ma mocnych na Kowalczyk!

Justyna i jej sztab patrzą na sprawę realistycznie: wielkich szans na medal przy tak mocnej konkurencji tego dnia raczej nie było. Skoro na pudło nie załapała się nawet liderka PŚ Therese Johaug...

- Jak wyglądała walka na trasie?

- Najważniejszy był pech przy zahaczeniu o narty Saarinen. Szła dużym łukiem, a ja tego nie przewidziałam. Przewróciłam się w strefie zmian, straciłam trzy, cztery sekundy. A jak idzie pięcioosobowa grupa takich dziewczyn, a z tyłu biegnie jedna, która coś tam chce, to jest jak w kolarstwie: grupa pojedzie szybciej. No i pojechała. Nie ma co gdybać, co by było, gdybym utrzymała się w grupie. Po tym finiszu, jaki tu widziałam, ciężko byłoby walczyć o medal, a oderwać się tym bardziej.

>>>Śledź relację całodniową z Igrzysk!

- Rywalki były piekielnie mocne na podbiegu, próbowała pani je gonić...

- To normalne że grupa pracuje inaczej na zjazdach i na prostych odcinkach. Zanim dojechałyśmy do podbiegu, to było tam trochę zakrętów. W grupie to ktoś odpocznie, to ktoś ruszy, ktoś na kogoś najedzie. Wielkich nadziei na dogonienie nie miałam, straciłabym przy tym za dużo sił. Nie sądzę, żeby medal był w zasięgu.

- To wina Saarinen, że pani się przewróciła?

- Niczyja wina, to jest sport. Jej narta znalazła się pod moją nartą, gdy skręcała w swój korytarz, to się zdarza.

- Jaki był plan taktyczny?

- Na pewno nie miałam planu, by prowadzić ten bieg. Myślałam, że po klasyku przybiegnie na stadion większa grupa. Zaskoczeniem jest też dobre miejsce Saarinen (5. - red.), która od dawna nie pobiegła nic wielkiego, zwłaszcza stylem łyżwowym. Jeśli tak dobrze wypadła tutaj, to w klasyku też będzie mocna.

>>>Dzisiaj pierwszy medal dla Polski? Skoczkowie mogą się o to postarać!

- Stopa bardzo dzisiaj bolała?

- Nie, bo jestem na silnych lekach przeciwbólowych. Nawet stoję teraz na tej stopie... Środki działają na trzy godziny, już nawet puszczają.

- Czego się pani dowiedziała o swojej formie po tym biegu?

- Te zawody dały kilka odpowiedzi. Trener krzyczał, że jest świetnie, że daję radę. Bieg pokazał, że potrafię walczyć, mimo ostatniego strasznie stresującego miesiąca. Było o niebo lepiej niż tydzień temu w Toblach. To cieszy.

- Na ciężkim podbiegu czuła pani pełną siłę i kontrolę?

- Trudno mówić, by ktokolwiek czuł kontrolę i siłę. Każdy walczył co sił w nogach. A nogi, mimo że zazwyczaj mamy chude, to w naszym odczuciu były pewnie cztery razy grubsze niż normalnie. Podbieg jest długi, ciągnie się. A kto walczy, tego potem wszystko boli. Poziom  był niesamowity. W porównaniu z wieloma innymi biegami łączonymi z przeszłości, zauważyłam, że ruchy zawodniczek nabrały jeszcze większej częstotliwości. Obejrzę sobie finisz, ale szóste miejsce na igrzyskach, to wciąż poza innymi moimi wynikami najlepsze kobiece miejsce w biegach narciarskich. Walczyłam na sto procent i o mało nie zwymiotowałam na szczycie podbiegu. Czyli dałam z siebie wszystko.

>>>Nie tylko Igrzyska rozpalają emocje! Derby Rzymu we włoskiej Serie A!

- Pierwszy start w igrzyskach wlał w panią dawkę optymizmu?

- Tak, bo nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Kiedy zmieniłam narty i zobaczyłam, że nie jest możliwe, by dogonić rywalki, to przez chwilę myślałam, że może być wielka kicha, bo nadjadą dziewczyny z tyłu i mnie dogonią. Cieszę się, że moja łyżwa na podbiegu była mocna, a to oznacza, że wydolność – kluczowa sprawa w biegu na 10 km klasykiem – jest na właściwym poziomie.

- Piszczele nie bolały?

- Dzisiaj mnie bardziej bolą uda, chyba przeszło w górę... Każdy, kto parał się sportem, w którym trzeba przekładać nogami, kiedyś to czuł.

Marek Żochowski, Soczi

Najnowsze