Henning Berg

i

Autor: Eastnews

Ekstraklasa: PODSUMOWANIE 20. kolejki ligowej. Plusy i minusy

2015-02-17 10:59

Wróciła! Po 59 dniach na polskie boiskach znowu zawitała Ekstraklasa! W pełnym tego słowa znaczeniu. Zobaczyliśmy piękne bramki, emocjonujące mecze, wielkie powroty i szkoda tylko, że na inaugurację ligi nie dojechali faworyci. Głupio tak bowiem emocjonować się ligą, w której wszyscy jak ognia unikają ewentualnego tytułu mistrzowskiego. Zapraszamy na plusy i minusy 20. kolejki Ekstraklasy!

PLUSY

Maciej Gajos Superstar (Legia Warszawa - Jagiellonia Białystok 1:3)

Początek rundy - marzenie. Dwa gole na Łazienkowskiej! Z czego pierwszy prosto z Playstation. Spory dystans, odpowiednia siła, znakomita precyzja i dodatkowo jeszcze ta rotacja. Piłka praktycznie nie do obrony. Do ideału brakowało tylko ukrytego telefonu i "selfika" prosto z murawy.

Górnik Zabrze zremisował z Koroną Kielce

Strzał za trzy punkty. Prosto w wentyl! (GKS Bełchatów - Podbeskidzie Bielsko-Biała 1:2)

Arkadiusz Piech niedawno trafiał tylko lekarzy. W Bełchatowie przypomniał sobie, że kiedyś był też napastnikiem. W Zabrzu tempa nie zwalnia Łukasz Madej, a w Chorzowie wciąż rządzą i dzielą weterani: Łukasz Surma, Marcin Malinowski i Marek Zieńczuk.

Nic to jednak. Największy comeback zaliczył ON. "Pączuś". Maciej Iwański. Tyle lat byliśmy wierni. Czekaliśmy. Pomocnik Podbeskidzia Bielsko-Biała wreszcie trafił czyściutko w wentyl, a futbolówka jak zaczarowana poszybowała z rzutu wolnego prosto do siatki rywala. Aż nam się łezka w oku zakręciła.

Gdański Urząd Pracy wraca do gry (Lechia Gdańsk - Wisła Kraków 1:0)

Wyszydzana Lechia wraca do gry. Urządzili sobie piłkarską hurtownię i po raz pierwszy w tym sezonie udowodnili, że skreślano ich chyba przedwcześnie. W Gdańsku zrobili sobie z bramkarza Wisły Michała Buchalika worek treningowy. Obijali go aż miło i po zwycięstwie nad krakowianami do strefy mistrzowskiej tracą już tylko cztery "oczka". Zastanawia nas tylko jedno.

Nie było chyba w Polsce piłkarza, którym nie interesowała się ekipa z Pomorza. Wzięli niemal każdego, kogo dało się przekonać. W weekend jednak najlepszy na murawie znowu był Piotr Grzelczak. Piłkarz-zagadka. Drugiego takiego na świecie nie ma. Nie ma prawa być. Facet w swoim piłkarskim życiu do perfekcji opanował tylko jeden element gry. Strzał z powietrza. I rozbija nim wszystkich bramkarzy ligi.

MINUSY

Pogrom faworytów

Kandydatów do tytułu było ponoć pięciu. Legia, Śląsk, Lech, Wisła, Jagiellonia. Wiosenną walkę o tytuł rozpoczęli imponująco. Solidarnie wyrżnęli zębami o ziemię. Trzy punkty zainkasowała tylko "Jaga", ale zadanie miała ułatwione. Grała w Warszawie, a zamiast mistrzów Polski, na ringu pojawiła się jakaś zabawna zbieranina ubrana w koszulki Legii.

Legia Warszawa przegrała z Jagiellonią Białystok

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie: Gdzie jest Legia Warszawa?

Miał być polski Bayern Monachium. Sukcesy w Europie, spacer w kraju i wylane fundamenty pod awans do Ligi Mistrzów. Zimą zostawili konkurencję za plecami. Po tytuł sięgnęli jeszcze w grudniu. W styczniu włodarze Legii pierdołami już się nie zajmowali. Rozbijali natomiast - w hurtowo udzielanych wywiadach - największe ekipy Starego Kontynentu.

Efekt? Najlepsza formacja mistrzów Polski to obecnie dział marketingu. W pozostałych dziury godne ostatnich chwil Titanica. Przed starciami z Ajaksem Amsterdam zdążyli rozegrać dwa spotkania. Ze Śląskiem Wrocław cudem zremisowali. W niedzielę Jagiellonia wreszcie rozpoczęła budowę obwodnicy Warszawy. Dla zainteresowanych: bodaj najkrótszej na świecie. Od pola karnego, do pola karnego, czyli - lekko licząc - mającej pewnie z 80 metrów. Ale ile pasów tam jest!

Samozwańczy król rotacji z Norwegii

Kopiemy leżącego, ale KSW 30 już za pasem, więc jesteśmy na czasie. Tym bardziej, że Henning Berg położył konkurencję na łopatki. Po 59 dniach odpoczynku, zarządził... odpoczynek. Starcie z Jagiellonią potraktował jak sparing. Musiał się zdziwić, gdy okazało się, że rywal zdecydował się jednak boksować na poważnie. W efekcie kilku chłopaków już na starcie rozgrywek zaliczyło bolesny nokaut. Nasi faworyci? Inaki Astiz i Jakub Kosecki, czyli wóz z węglem i nałogowy kolekcjoner motyli - bo naprawdę nie mamy pojęcia, jaką dyscyplinę od jakiegoś czasu uprawia "Kosa".

Warszawianie aspirują do miana poważnego klubu. Na miejscu tych, co kupili bilety, zażądalibyśmy więc zwrotu poniesionych kosztów. Przecież w teatrze też byście nie zaakceptowali sytuacji, w której zamiast aktorów, na scenie pojawiliby się sprzedawca biletów, woźny oraz dwie sprzątaczki - bo główni bohaterowie wieczoru akurat postanowili odpocząć. Prawdziwa komedia.

KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!

ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail

Najnowsze