Wiedziałam, że będę mocna!

2009-02-23 8:30

Brązowy medal miała świętować... mlekiem. A złoty? - Co wy z tym mlekiem? Przecież wypiłam pół wina - mówi Justyna Kowalczyk (26 l.), pierwsza Polka, która zdobyła mistrzostwo świata w biegach narciarskich.

- Czułam, że mam siły i nie "zdechnę". Ale w złoto uwierzyłam dopiero na linii mety - mówi mistrzyni świata w biegu łączonym 2x7,5 km, Justyna Kowalczyk (26 l.).

Polka w fenomenalnym stylu zdobyła drugi po brązowym, tym razem złoty, medal MŚ w Libercu.

- Jak wyglądała walka na trasie biegu łączonego?

Justyna Kowalczyk: - Starałam się przede wszystkim robić to, co najlepiej umiem, nie spieprzyć czegoś po drodze. W końcówce czułam, że Steira jest do ogrania. Specjalnie na samym końcu długiego podbiegu tuż przed metą nie wyprzedzałam, poleciałam równo z nią, żeby to ona podciągnęła tempo, a Saarinen nas już nie dogoniła. Kristin wykonała właściwie za mnie całą robotę, która zwykle należy do mnie. To była taka moja mała zagrywka taktyczna. Gdyby Saarinen nie odpadła od nas, finisz mógłby wyglądać zupełnie inaczej, bo ona ma świetne końcówki.

- To największy sukces w karierze?

- Parę już uzbierałam, ale to złoto jest chyba nawet piękniejsze od medalu olimpijskiego.

- Gdy było już blisko mety, potrafiła pani dotrzymywać kroku Steirze, nie używając w ogóle kijków. Jak to się robi?

- Pracuję nad tym bardzo często z trenerem łyżwiarstwa szybkiego Wiesławem Kmiecikiem. To on mnie nauczył tego sposobu ścigania krokiem łyżwowym. Praktycznie co drugi dzień ćwiczę to na specjalnej desce. To pomaga oszczędzać siły, spada wtedy puls.

- Co trener Wierietielny krzyczał do pani w końcówce?

- Żebym się nie oglądała i walczyła, bo Saarinen jest już 15 metrów za mną.

- Najtrudniejszy moment wyścigu?

- Na drugim kółku łyżwą Steira zaatakowała naprawdę mocno. Pomyślałam sobie: jak jej nie dogonię, to dojdzie mnie Saarinen, bo gdy ona widzi, że ktoś słabnie, potrafi wykrzesać z siebie ostatnie siły. Na szczęście utrzymałam równe tempo.

- Kiedy pani już wiedziała, że będzie dobrze?

- Jak biegłyśmy we dwie, zdawałam sobie sprawę, że medal jest pewny. Czułam, że mam siły i nie "zdechnę". Ale w złoto uwierzyłam dopiero na linii mety. Wcześniej przeszło przez głowę, że jak ona wsadzi mi gdzieś nogę na finiszu, to będzie źle.

- Za metą pojawiła się łezka w oku?

- Oj tak, bo bardzo ciężko z trenerem na to pracowaliśmy. Poświęciłam rodzinę, naukę, nie ma mnie trzysta dni w roku w kraju. Ale nie narzekam, warto było.

- Często zawodniczki za metą padają ze zmęczenia, ale pani tego nie zrobiła.

- Miałam wielką ochotę, tylko mi nie dali (śmiech). Inna sprawa, że finisz nie był bardzo długi i był po zjeździe. Byłyśmy co nieco zregenerowane.

- Był stres przed startem?

- Oj, był. I to bardzo duży. Chłopaki serwismani dostali rano opieprz, trener też, nawet się pobeczałam. Za późno zaczęli szykować narty.

- Będzie pani świętować mlekiem, tak jak po brązie?

- Kto takich głupot nagadał?

- Trener Wierietielny.

- Co wy z tym mlekiem? Przecież wypiłam pół wina. Nie było widać wieczorem?

- W dniu wolnym pójdzie pani do sklepu na jakieś porządne zakupy?

- Nie mam żadnych planów, nie nagradzam siebie butami, sukienkami czy torebkami. Jak mi się coś spodoba, to sobie kupię. I na pewno nie kolejnego osiołka, bo teraz wszyscy chcą mi je ofiarowywać. Musiałabym mieć tira, żeby je spakować.

- Jak złoty medal odmieni pani sportowe życie?

- Nie sądzę, żeby bardzo odmienił. Mogę być pewna, że przed igrzyskami w Vancouver będzie niesamowita presja. A od razu mówię, że tam zdobyć medal będzie niesamowicie ciężko, bo trasy mi nie sprzyjają, są bardzo płaskie.

- Czy pani sukces przełoży się na zainteresowanie narciarstwem biegowym w Polsce?

- Bardzo bym się cieszyła, gdyby ludzie chcieli uprawiać ten sport. Naprawdę warto. Z drugiej strony w Polsce nie ma ani jednego ośrodka, w którym między majem a listopadem mogłabym trenować, ani jednej trasy rolkowej przeznaczonej dla zawodniczki na moim poziomie.

- Przed sobotnim startem miała pani przeczucie, że będzie dobrze?

- Organizm sprawił mi miłą niespodziankę, wiedziałam, że będę bardzo mocna. Wystarczyło jeszcze ułożyć to wszystko w głowie.

- Trener Wierietielny mówi, że ciężko mu się z panią pracuje i czasami ma ochotę to rzucić.

- No widzicie? A wszyscy myślą, że on taki cichy i spokojny... Nie ukrywam, że mam trudny charakter. Czasem po treningu żyć się nie chce, wtedy potrafię wymyślać jakieś głupoty.

- Jaki będzie kolejny pani cel?

- To, że zdobyłam mistrzostwo świata, nie znaczy, że od dziś będę codziennie wygrywać. To taka dyscyplina, w której dzisiaj jestem pierwsza, a za kilkanaście dni mogę być dwudziesta. Od dziesięciu lat pnę się w górę, nie ma gwarancji, że tak będzie stale i że nie przytrafią się gorsze sezony. Ale mistrzynią świata pozostanę na zawsze i nikt mi tego nie odbierze.

Polscy mistrzowie świata w narciarstwie

1972 (w ramach olimpiady) Wojciech Fortuna (skoki na dużej skoczni)

1978 Józef Łuszczek (bieg na 15 km)

2001 Adam Małysz (skoki K-90)

2003 Adam Małysz (skoki K-95 oraz K-120)

2007 Adam Małysz (skoki K-90)

2009 Justyna Kowalczyk (bieg łączony 2x 7,5 km)

Justyna Kowalczyk

Urodzona 19 stycznia 1983 r. w Limanowej. Wzrost 173 cm, waga 59 kg. Reprezentantka Polski w biegach narciarskich. Największe sukcesy: złoty (2x7,5 km) i brązowy (10 km) medal MŚ w Libercu (2009), brązowy medal (30 km) igrzysk w Turynie (2006), trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej PŚ (sezon 2007/08).

Najnowsze