Katar 2015

i

Autor: Eastnews

Katar kupi sobie medale na wielkich sportowych imprezach? Biorą przykład z Europy

2015-02-12 16:38

Szejkowie kupują sobie medale. Ten przekaz znają już wszyscy. Zagarnęli największe sportowe imprezy międzynarodowe, a w swojej bezczelności poszli nawet dalej. Kładą też łapy na wybitnych sportowcowach, czyniąc ich jednym dekretem obywatelami państw islamskich. Autostrada absurdu do ostatecznego pogrzebu światowego sportu?

Piłka ręczna poszła na pierwszy ogień. Srebrny medal Kataru odebrano jako skandal. Pomogli sędziowie, armia zaciężna z najlepszych klubów Starego Kontynentu (trenerem Hiszpan, w polu Bośniak, Czarnogórzec, Kubańczyk, Egipcjanin i Francuz), a jakby tego było mało, z turnieju wyleciały potęgi szczypiorniaka pokroju Niemiec czy Polski. Awantura gotowa. A przecież to dopiero początek.

MŚ w kolarstwie szosowym, gimnastyka, lekkoatletyka, wreszcie futbol. W najbliższych siedmiu latach okazji do odwiedzenia Bliskiego Wschodu będzie jeszcze sporo. Katarczycy zwyczajnie oszaleli na punkcie sportu, a że ambicje mają ogromne, nie oszczędzają. Biorą od razu pakiety "all inclusive". Hale, stadiony, hotele plus zawodnicy. I trudno im się dziwić.

Reprezentacja Kataru w piłkę ręczną. Multinarodowa reprezentacja

Sami tego potwora wyhodowaliśmy. Nauczyliśmy tak działać. Brytyjczycy oddali im Premier League. Znaczy sprzedali. Ich nie było stać, oddali bogatszym. Hiszpanie? Barcelona przez ponad sto lat dawała sobie radę bez reklamy na koszulkach. Historyczną tradycję zamieniła na kilka pensji Lionela Messiego. Real Madryt? Florentino Perez jest bliski zmiany nazwy stadionu. Legendarnego Santiago Bernabeu zamieni prawdopodobnie na stolicę Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Będzie jak znalazł na podwyżkę dla Sergio Ramosa.

Kluby to jedno. Reprezentacja to świętość. Często to słyszymy. Katarczycy nie znają granicy - to też. Ale to przecież bzdura. Nie działają wbrew przepisom. Nie kupują niewolników. Oferują. A że gwarantują atrakcyjne warunki? Patriotyzm to nie obowiązek. To wybór. Jak ktoś woli grać dla kilku sprzedawców ropy naftowej, jego sprawa.

Linford Christie i Donovan Bailey też byli Jamajczykami. Złote medale olimpijskie na 100 metrów zdobywali jednak dla Wielkiej Brytanii i Kanady. Albo Li Qian. Ponoć Polka. Sądząc po nazwisku, urodzona raczej na polskich kresach w XVIII wieku. Jedna z setek Chinek, które reprezentują europejskie kraje w tenisie stołowym. Nie wspominamy już o piłkarskiej reprezentacji Francji. Autentycznym dowodzie na globalne ocieplenie i przesuwanie się tropikalnej strefy klimatycznej na północ.

Żeby była jasność. Rodzina Zinedine'a Zidane'a nie przypłynęła do Francji, bo zawsze czuła niewidzialną więź z Napoleonem Bonaparte. Nie. Walczyła o lepszą przyszłość. O możliwości, o warunki rozwoju. O pieniądze. Gdyby przeanalizować historię rozwoju sportowych potęg, mechanizm zawsze będzie ten sam. Wygrywali najbogatsi. A bohaterami zostawali najczęściej ci, którzy nie mieli nic do stracenia. Emigranci. Bo nic tak nie motywuje, jak perspektywa chleba z solą na kolację.

Katarczykom zarzucić można tylko jedno. Nie dbają o formę. To jak z komunistami i Facebookiem. Ci pierwsi za przesadne zainteresowanie życiem swoich obywateli stanęli po latach przed sądem. Marka Zuckerberga za to samo obsypano nagrodami i ochrzczono mianem wizjonera. Ot, dyplomatyczna sprawiedliwość.

Sport nie umrze. Nie z powodu ambicji maleńkiego Kataru. 70 lat temu przypadek Alfredo Di Stefano był zdecydowanie gorszy. Urodził się Argentyńczykiem, poczuł się Kolumbijczykiem, a umarł Hiszpanem. Grał w trzech reprezentacjach. Podobnych do niego było wielu. Przepisy na to pozwalały. Obecnie są zdecydowanie bardziej restrykcyjne. I jeśli cokolwiek ma naruszyć fundamenty, to tylko sytuacja, w której szejkom sport się zwyczajnie znudzi. Zakręcą kurek z pieniędzmi, a reszcie świata pozostanie spłacać miliardowe długi.

KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!

ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail

Najnowsze