Anna Szafraniec

i

Autor: Facebook Anna Szafraniec

Anna Szafraniec: Robię swoje [WYWIAD]

2014-07-22 23:06

- Znając specyfikę trasy w Żerkowie nie spodziewałam się cudów. Ale i tak mogę być na razie zadowolona z tego sezonu we własnym wykonaniu - mówi Anna Szafraniec z czołowej grupy Kross Racing Team, czwarta zawodnika tegorocznych mistrzostw Polski.

Gwizdek24.pl: - Jakie wrażenia ze zmagań w Żerkowie?
Anna Szafraniec: - Ogólnie moje wspomnienia i wrażenia z Żerkowa już od kilku lat są dosyć kiepskie i nie inaczej było tym razem. Potwierdziło się znowu, że tamtejsza trasa mi nie służy, a do tego wszystkiego doszły jeszcze tropikalne warunki. Bardzo nie lubię startować przy takiej pogodzie. No i skończyło się na czwartej pozycji.

- Czuła pani na trasie w którymkolwiek momencie, że jest jednak szansa "wykręcić" coś więcej?
- Od początku jechało mi się bardzo ciężko. Starałam się utrzymywać swoje równe tempo, bo wiedziałam, że przy takiej pogodzie może człowieka "tąpnąć" na tyle, że nie będzie w stanie podjechać pod żadną górkę. Zresztą na wcześniejszych wyścigach innych kategorii widziałyśmy wiele omdleń i karetek zabierających uczestników do szpitala. Taka jazda wystarczyła, aby uplasować się tuż za podium.

Zobacz: Rafał Majka... Tak zaczynała się jego bajka

- Bierze pani udział w mistrzostwach Polski od 1996 roku. Cały czas występowi na tej imprezie towarzyszy taka sama adrenalina jak za pierwszym razem?
- Niewątpliwie trochę te emocje się zmieniają. Dużo zależy też od tego, czy medale są jedynym celem, czy też mistrzostwa stanowią jednocześnie eliminacje innych zawodów. Nie bez znaczenia jest także nasze nastawienie do trasy - inaczej jeździ się tam, gdzie dobrze się czujemy, a inaczej w miejscach, za którymi nie przepadamy. W Żerkowie trasa zmieniała się z każdym dniem, po każdej przejechanej rundzie robiło się coraz bardziej grząsko. W wielu miejscach, gdzie wcześniej wjeżdżało się lub zjeżdżało, nagle trzeba było biegać z rowerem. Myślę, że organizatorów poniosła trochę ułańska fantazja i za dużo było też na trasie sztucznych przeszkód do przeskakiwania. Startowałam tutaj trzeci raz i, mówiąc szczerze, nie spodziewałam się cudów. Zwłaszcza przy takim upale, którego wprost nie znoszę. Nie da się ukryć, że tym razem te emocje przed startem były dla mnie nieco mniejsze niż zwykle.

- A jak ogólnie podsumuje pani obecny sezon?
- W tym roku skupiłam się na startach zagranicznych. W Polsce jeżdżę bardzo mało, praktycznie tylko na wyścigach punktowanych do rankingu UCI. Na większości zawodów byłam do tej pory w czołówce, bardzo często w najlepszej trójce. Jest zatem nieźle i liczę, że druga połowa roku również będzie udana.

- Gdzie pojawi się pani na starcie w najbliższym czasie?
- Kross Racing Team ma status grupy zawodowej, więc priorytetem pozostaną występy zagraniczne. Już w najbliższy weekend ścigam się na wyścigu kategorii HC w Andorze, gdzie za rok odbędą się mistrzostwa świata. Później muszę chwilę się zregenerować przed drugą częścią sezonu i skontaktować z trenerem kadry, czy jestem brana pod uwagę w kwestii startu na wrześniowych mistrzostwach świata w Norwegii. Po uzyskaniu stosownej odpowiedzi będę wiedziała, do czego dokładnie mam się przygotowywać. Na pewno jeszcze w połowie sierpnia wezmę udział w dwóch wysoko punktowanych wyścigach w Norwegii.

- Wracając do wątku reprezentacji - jak wytłumaczy pani fakt, że w kadrze narodowej są zawodniczki, które w bezpośredniej rywalizacji okazują się być gorsze od pani?
- Nawet nie chce mi się o tym mówić. Jak widać, ewidentnie nie względy sportowe są najważniejsze. Od znacznej części zawodniczek byłam dużo lepsza w pierwszej części sezonu, a mimo to nie było dla mnie powołań. Zobaczymy, co będzie dalej. Na razie jestem trzecią najlepiej punktującą Polką w rankingu UCI, który będzie decydował o liczbie kwalifikacji olimpijskich do Rio dla danej federacji. Dlatego myślę, że związkowi powinno zależeć, aby mnie wysyłać na jak największą liczbę wyścigów, bo punkty zdobywam przecież nie dla siebie, a dla kraju. Czekam zatem na informacje ze strony PZKol.

- Jakie uczucia towarzyszą pani w związku z tą całą sytuacją?
- Na pewno nie ma mowy o żadnej złości. Po prostu staram się robić swoje i tyle. Wypaliły mnie wcześniejsze historie - jak choćby powołania na igrzyska do Pekinu czy Londynu. Do tej pory nie wiem, jakie były ostatecznie kryteria przyznawania wówczas nominacji olimpijskich. Na wszelkich zmianach regulaminowych najbardziej cierpiała moja osoba i musiałam później wyładowywać z siebie wiele złych emocji. Teraz zachowuję pełen spokój i wykonuję swoją robotę najlepiej jak potrafię. Nie zwracam uwagi na to, co dzieje się wokół mnie. To nic nie daje, a tylko zabiera moją cenną energię, którą mogę spożytkować na zawodach. Robię swoje, tak jak to zawsze robił Marek Galiński, z którego opaskami teraz jeździmy. On też zawsze miał pod górkę z kadrą i wielokrotnie pomijano go przy ustalaniu składu, choć był najlepszym zawodnikiem w Polsce.

- Naprawdę nie wybiega pani myślami do tego, co za dwa lata będzie działo się w Rio?
- Naprawdę. Już wybiegałam przed Pekinem oraz Londynem i zbyt dużo mnie to później kosztowało niechęci do roweru. Dlatego teraz na nic się nie nastawiam, o niczym nie rozmyślam i po prostu robię swoje. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość...

- Jest pani jedną z najbardziej doświadczonych polskich zawodniczek i ma za sobą występy w wielu grupach. Jak na ich tle wypada Kross Racing Team, które barw broni pani od ubiegłego roku?
- Kiedyś była to grupa amatorska, a teraz powoli zdobywa ona niezbędne doświadczenie w kolarstwie zawodowym. Gdzie tylko mogę, przekazuję własne doświadczenia i wspólnymi siłami próbujemy zrobić coś fajnego. Nasz menadżer, Tomek Świerczyński, bardzo się stara, aby wszystko było w jak najlepszym porządku. Wszystko zmierza w bardzo dobrym kierunku, ale wiadomo, że przy takich projektach potrzeba czasu i... jeszcze większego budżetu. Najważniejsze, że nikomu jednak nie brakuje chęci i zapału do pracy.

Zobacz także: "Nie tylko Jaskuła i Majka wygrali etap Tour de France, ja też!"

- W Żerkowie kolejne wicemistrzostwo kraju zdobyła pani młodsza koleżanka z ekipy Katarzyna Solus-Miśkowicz. Do niej będzie należała przyszłość MTB w Polsce?
- Trudno powiedzieć, bo na razie cały czas na piedestale jest Maja Włoszczowska, która wcale nie zamierza oddawać jeszcze szybko korony. Na pewno będzie ścigała się do Rio, a niewykluczone, że także i do kolejnych igrzysk. Trzeba pamiętać, że sytuacja w kolarstwie górskim jest bardzo dynamiczna i prawie co roku pojawia się jakiś talent, który miesza szyki faworytkom. Ogólnie liczę, że nasze najbardziej uzdolnione orliczki i juniorki zaczną odnosić sukcesy w zawodach światowej rangi i doczekamy się godnych następczyń. Żeby jednak te dziewczyny mogły wypłynąć na szerokie wody, potrzebne jest odpowiednie wsparcie ze strony PZKol.

- No właśnie. Nie martwi się pani, że w mistrzostwach Polski elity wystartowało tylko 18 zawodniczek?
- No cóż, nie ma w tym z pewnością nic pozytywnego i nie wpływa korzystnie na rozwój dyscypliny. Dawniej zawodniczek było dużo więcej, ale i zaangażowanie władz związku też było inne. Teraz ta młodzież nie ma szkolenia, więc nie ma i motywacji do tego, aby się ścigać. Dla nas motywacją było to, aby znaleźć się w kadrze, a później w niej się utrzymać i dalej rozwijać. Poza tym, mieliśmy przykład starszych zawodników, od nich dużo się uczyłyśmy. Teraz za kolarstwo biorą się pasjonaci i ci, których rodzicom na tym zależy. Potrzebna jest pomoc z zewnątrz i jakiś system motywacyjny, żeby młodzież miała do czego dążyć.

ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze